Podróż Węgry po mojemu
To była pierwsza nasza (moja i T.) wycieczka prywatnym autem za granicę. Emocje z tym związane były ogromne, podeksytowanie mieszało się z lekkim strachem .Niepotrzebnie naczytałam się na różnych forach o częstych i nieprzyjaznych kontrolach drogowych na Słowacji, bo tylko podsycałam negatywne emocje, które towarzyszyły nam do granicy słowacko-węgierskiej.Podróż zajęła nam trochę więcej czasu niz było w planach, głównie przez tłok na polskich drogach.Pierwsze 120 km zajęło nam 3 godziny! Potem było już tylko lepiej, a węgierskie drogi zadziwiły mnie niewielkim ruchem i świetnym ogólnym stanem.
Pierwszego dnia celem naszej podróży był Eger, miasto słynące ze znajdujących się tam wód termalnych i wina Egri Bikaver.Leniuchowanie i pluskanie się w wodzie nie było naszym zamiarem dlatego od razu po zakwaterowaniu wyruszyliśmy do Doliny Pięknej Pani - wielkiego skupiska piwniczek wydrążonych w tufowym wzgórzu. Widok tych piwniczek, ściśniętych jedna przy drugiej wzbudził moj zachwyt. To było moje pierwsze "spotkanie" z winiarskim krajobrazem, który znałam dotychczas tylko z filmów i o którym marzyłam.Spacerując po dolinie natknęliśmy się na pana, który właśnie zwiózł ze wzgórza całą przyczepę ciemnych winogron i nie miał nic przeciwko byśmy się poczęstowali:) Gdy wzięlam do ust pierwszy owoc poczułam to co smakosze określają jako "niebo w gębie".Tak słodkich a tym samym pysznych winogron w życiu nie jadłam.
Będąc w dolinie nie mogliśmy nie spróbować tamtejszego wina. Nie wybraliśmy jednak Byczej Krwi, bo nie przepadamy za czerwonym winem tylko białe Egri Leanyka. Wino w Egerze jest tanie - tak tanie ze bałam się je kupować;) Można by pomyśleć, że egerskie pijaczki mają tam jak w raju, ale jakoś nie wyglądali na szczęśliwych. Siedziało ich kilku w dolinie, czasem zaglądali do piwnic, z których natychmiast byli przeganiani i w efekcie z zazdrością patrzyli jedynie jak turyści sączą napoje, które oni pochłonęliby jednym łykiem;)
Kolejnym naszym punktem w Egerze była starówka.Eger to miasto z gatunku tych co mają uroczy rynek i jeszcze bardziej urocze uliczki do niego biegnące:) Popołudnie spędziliśmy zatem na włóczeniu się po tychże uliczkach, podziwianiu znajdujących się po drodze kościołów, zabytkowych budynków i błądzeniu w poszukiwaniu zamku, który, gdy do niego dotarlismy, akurat zamykano. Wieczorem zjedliśmy obiadokolację w knajpce położonej tuż przy rynku, na którym dziecięca orkiestra dawała koncert muzyki filmowej. Na nasze szczęście w egerskich restauracjach zdarzało się polskie menu i nie mieliśmy problemów z wyborem dania. Gdy zrobiło się już całkiem ciemno na rynek zeszła się masa młodzieży. Trochę na nich popatrzyliśmy, posłuchaliśmy jak w mówią w swoim, niezrozumiałym dla nas języku, po czym powoli udalismy się do naszej kwatery.W pokoju mieliśmy telewizor z kanałem prezentującym tylko i wyłącznie atrakcje Egeru i to było dla nas takie miłe podsumowanie dnia:)
*Co do wspomnianego kanału TV to wkurzyło mnie to, że program miał napisy węgierskie, niemieckie, hiszpańskie i angielskie, ale polskich już nie. A fakt jest taki, że drugim najczęściej słyszanym w Egerze językiem był polski, natomiast nie spotkałam żadnego Niemca, a tym bardziej Hiszpana - ot taka moja drobna uwaga;]
Kolejny dzień naszego pobytu na Węgrzech chcieliśmy w większości poświęcić na tzw. Zakole Dunaju i trzy położone tam miejscowości - Szentendre, Wyszehrad i Esztergom. Niestety, pogubiliśmy się na przedmieściach Budapesztu (przez które trzeba było przejechać żeby dostać się na właściwą stronę rzeki) i straciliśmy sporo czasu. W niedoli pomógł nam pewien młody Węgier, który widząc nas gorączkowo śledzących atlas drogowy, sam zaproponował pomoc.
Pierwszym przystankiem miało być miasteczko Szentendre, ale ... przegapiliśmy je i pojechaliśmy dalej;] Niestety, jako kierowcy jazdę po tej części Węgier wspominamy nienajlepiej. Miasteczka są słabo oznaczone, tablice często zakrywają gałęzie rosnących w pobliżu drzew a zabytków to już trzeba szukać "na czuja". Tak też było w Wyszehradzie - kolejnym punkcie na naszej mapie. Niby droga tylko jedna, wzgórze jest, na nim zamek, ale którędy się tam dostać tego nie ma się jak dowiedzieć. Zapytaliśmy pana na stacji paliw jak dotrzeć na zamek, ale ten nic a nic nie umiał j. angielskiego i musieliśmy dogadywać się rękami. Pan machnął w którąś stronę i tam się udaliśmy. Faktycznie była kamienna droga na górę, która kończyła się przy jakiś budynkach sprawiających wrażenie zabytkowych ruin, a przy nich kręciło się trochę ludzi i pojawiła się też kasa. Tu znowu było pod górkę bo pani od biletów też nie znała angielskiego, a wszelkie informacje porozwieszane na ścianach były po węgiersku (poza rodzajami biletów;).Gdy udało się kupić bilety ruszyliśmy dalej przekonani, że są to bilety wstępu na zamek. Jakież było nasze zdziwienie gdy na górze okazało się, że trzeba było kupić kolejne bilety, bo te które już mieliśmy były wstępem do zwiedzania tych ruin na dole;/Do tego dowiedzieliśmy się jeszcze, ze na górę można było wjechać autem. Pobluzgaliśmy więc sobie przez chwilę na pana ze stacji benzynowej, który widząc nas w aucie wskazał nam pieszą trasę i przez to straciliśmy kolejną godzinę;/ Złość przeszła jednak natychmiast gdy zobaczyliśmy piękne widoki na Dunaj i okolicę. Szkoda, że krajobraz był nieco zamglony, bo mielibyśmy naprawdę piękne zdjęcia z tamtego miejsca.
Opóźnienia i świadomość, że musimy jeszcze tego samego dnia, najlepiej póki jest jasno, przejechać przez Budapeszt, kazały nam zrezygnować z jednego punktu naszego planu tj. miejscowości Esztergom. Przed nami było przecież jeszcze Szentendre.
Szentendre to miasteczko bardzo przypominające nasz Kazimierz Dolny i zresztą tak samo promowany – jako ukochane miejsce artystów. Można tam pospacerować promenadą nad Dunajem albo jedną z wielu wąskich, ale ślicznych uliczek, na których lokalni kupcy sprzedają taką węgierską cepelię;) Handel jest tam ewidentnie nastawiony na turystów zachodnich, bo przy produktach bardzo często widniały ceny w euro a nie w krajowych forintach. O te trzeba było już pytać:) Żałuję, że w Szentendre nie mogliśmy spędzić nieco więcej czasu, bo to naprawdę ładna, mająca swój klimat miejscowość.
Do Budapesztu wjechaliśmy, o zgrozo, w porze szczytu tj. po 16.Nasz hostel znajdował się na południowym krańcu miasta, a wjeżdżaliśmy od północy. Mieliśmy zatem do przejechania całe miasto. Wszystko szło dobrze aż do momentu gdy nasza droga nagle okazała się jednokierunkowa i wcale nie skręcała tam gdzie chcieliśmy. Zaczęło się nerwowe błądzenie po budapesztańskich drogach, które jak na złość miały wskazany inny kierunek niż ten którego byśmy oczekiwali:/ Gdy udało się już wydostać ze ścisłego centrum i wszystko wskazywało na to, ze jesteśmy na miejscu – wpakowaliśmy się na autostradę. Jeden zbyt późno zauważony znak i znów zaczęło się błądzenie. Myślę, że w końcu los się nad nami zlitował bo nagle znaleźliśmy się na właściwej ulicy. Do teraz nie wiemy jak tam trafiliśmy chociaż cały czas śledziliśmy mapę;)
Wieczór tego dnia spędziliśmy na wstępnym zapoznaniu się z miastem i wędrówce po Górze Gellerta*, z której podziwialiśmy przepiękny widok na Budapeszt nocą. Góra, jak zauważyliśmy jest miejscem spotkań młodzieży, która w spokoju oddaje się przyjemności picia wina;) My, zmęczeni mijającym dniem, na koniec usiedliśmy na ławce umiejscowionej u stóp wzgórza po stronie wychodzącej na Hotel Gellerta**, a konkretnie restaurację przy nim. Było to miejsce atrakcyjne gdyż mogliśmy posłuchać muzyki granej przez jakiś węgierski zespół dla bardzo zamożnych klientów wspomnianej restauracji:)
* św. Gellert jest patronem Budapesztu; na Górze Gellerta znajduje się jego pomnik, który widoczny jest z wielu punktów miasta
**Hotel Gellerta to modernistyczno-secesyjny hotel ale i kąpielisko uzdrowiskowe
Na Budapeszt mieliśmy przeznaczone 2,5 dnia. Połówkę poświęciliśmy na Górę Gellerta, a 2 pozostałe dni podzieliliśmy na Budę i Peszt. Budapeszt ma jeden niewątpliwy atut –Dunaj. To rzeka skupia tu główną uwagę i pięknie dzieli miasto na dwie części, z których każda ma swój indywidualny charakter.
Pierwszego dnia zwiedzaliśmy Peszt. Zakupiliśmy bilet całodzienny, na którym mogliśmy podróżować całą publiczną komunikacją. Zaczęliśmy, zupełnie przypadkowo, od głównego deptaka Budapesztu tj. ulicy Vaci. To nie był najlepszy początek, bo ulica Vaci to głównie sklepy i to takie z cenami dla bardzo zamożnych turystów. Z kupowania pamiątek kurzołapek już wyrośliśmy więc szybko przeszliśmy dalej w stronę Parlamentu. Po drodze była przepiękna XIX – wieczna Bazylika św. Stefana, którą zwiedziliśmy również od środka. Idąc wzdłuż rzeki i podziwiając widoki na Budę, dotarliśmy na plac Kossutha, na którym znajduje się Parlament, ale także Muzeum Etnograficzne i Ministerstwo Rolnictwa. Dwa ostatnie budynki to te, które zajęły kolejno drugie i trzecie miejsce w konkursie na projekt parlamentu. Ten, który wygrał wzorowany był na budynku parlamentu angielskiego i podobnie jak ten angielski – robi wrażenie. Mieliśmy to szczęście, że natknęliśmy się na polską wycieczkę z przewodnikiem i mogliśmy przez chwilę posłuchać o historii tego miejsca. Pani przewodniczka była Węgierką świetnie mówiącą po polsku i z ogromną pasją opowiadała anegdoty na temat prezentowanych obiektów. Spod Parlamentu pojechaliśmy najstarszą linią metra (nr 3) na Plac Bohaterów. Plac ten pełni w Budapeszcie taką samą rolę jak w Warszawie Plac Piłsudskiego. To tutaj odbywają się obchody węgierskich świąt państwowych, tutaj też znajduje się Grób Nieznanego Żołnierza. Do placu przylega piękny park, w którym budapesztańczycy odpoczywają od zgiełku miasta. My też zatrzymaliśmy się tam na chwilę żeby odpocząć, po czym ruszyliśmy dalej by podziwiać kolejno Zamek Vajdahunyad (obecnie siedziba Muzeum Rolnictwa), Kaplicę Jak i w końcu cel naszego spaceru po parku czyli kąpielisko Szechenyiego. Zanim zaczęliśmy interesować się miastem nie mieliśmy pojęcia, a nawet nie przypuszczaliśmy że w Budapeszcie znajduje się największy kompleks balneologiczno – kąpieliskowy w Europie! Ostatnią zabytkową częścią miasta jaką chcieliśmy zobaczyć była dzielnica żydowska. Ponoć na Węgrzech żyje najliczniejsza w Europie Środkowej społeczność żydowska, większość w stolicy. W pobliżu przystanku Astoria znajduje się piękna synagoga, a tuż za nią muzeum z pomnikiem Holocaustu. Włócząc się po okolicy mijaliśmy jeszcze jedną bożnicę, która jednak była w opłakanym stanie. W ogóle dzielnica miejscami sprawiała wrażenie jakby dopiero co odzyskiwała swą świetność, ale i tak ogólnie robiła wrażenie.
Tego dnia byliśmy jeszcze w hali targowej i kupiliśmy trochę kulinarnych pamiątek dla rodziny i znajomych. Produktami obowiązkowymi były oczywiście papryka i kiełbasa salami. Ale w hali kupcy oferowali również rozmaite alkohole, głownie wina i tzw. palinki czyli wódki owocowe, czasem jakiś nabiał no i masę owoców i warzyw. Po tych dwóch ostatnich widać było, że klimat im służy – mimo że gatunki te same co i w Polsce to jednak zarówno owoce jak i warzywa zachwycały rozmiarami i kolorem. Trochę więcej słońca i cieplejszy klimat i już w przyrodzie dzieją się cuda:)
Po dosyć męczącym dniu w Peszcie przyszedł czas na Budę. Wiedzieliśmy, że będzie lżej bo atrakcji po tej stronie Dunaju jest nieco mniej. Zaczęliśmy od tzw. Wodnego Miasta. Jest to dzielnica Budapesztu, której nazwa wywodzi się z czasów średniowiecznych kiedy to była niemal stale zalewana przez powodzie. Nim dotarliśmy do największej chyba atrakcji Budy – Zamku Królewskiego, powłóczyliśmy się po malowniczych uliczkach Starego Miasta. Dzięki przewodnikowi, w który zaopatrzyliśmy się w Polsce doskonale orientowaliśmy kto mieszkał w danej kamienicy, na co należy zwrócić uwagę itp.:) Po drodze pozwoliliśmy sobie na przyjemność wypicia piwa, ale po raz kolejny przekonałam się, że nie ma to jak nasze, polskie piwo. Mi smakuje jak żadne inne:) Na naszej trasie, tuż obok Kościoła Macieja, znalazło się muzeum marcepanu. Na samo muzeum się nie skusiliśmy, wystarczył nam sklepik z marcepanowymi wyrobami. Zakupiłam tam jedną małą czekoladkę, ale z przykrością muszę się przyznać, że ledwo ją zjadłam. To był chyba najgorszy marcepan jaki w życiu jadałam;/ Gdy dotarliśmy pod sam Zamek czekały tam na nas tłumy turystów. A i nawet 2 wycieczki Polaków się trafiły:) Ze wzgórza zamkowego jest piękny widok na Parlament więc ciężko było po prostu stanąć i popatrzeć, bo zaraz ktoś przeganiał by móc samemu pstryknąć zdjęcie. Zamek można zwiedzać, ale my nie skorzystaliśmy z tej możliwości. Jakoś tak wolimy powałęsać się po ulicach, popatrzeć na toczące się tam życie, a zabytki widziane z zewnątrz na ogół nam wystarczają. Ostatnią częścią Budy jaką mieliśmy odwiedzić był Taban. Jest to dzielnica otoczona z trzech stron górami, ale poza tym nie oferuje zbyt wiele. Poszliśmy tam nastawieni, ze jeszcze coś ciekawego zobaczymy ale dookoła były głównie parki. I w zasadzie tym mnie Taban zachwycił. W pewnym momencie znaleźliśmy się na wzgórzu, z którego mieliśmy piękny widok na Zamek. Wyłożyliśmy się tam ot tak po prostu na trawie, dookoła było kilka grupek ludzi, ale każda w słusznej odległości, z oddali dobiegał szum miasta a my chłonęliśmy tę spokojną atmosferę. Gdybym mieszkała w Budapeszcie, myślę że Taban byłby jednym z moich najulubieńszych miejsc:) Wieczór spędziliśmy spokojnie, siedząc na ulicy Vaci i obserwując mikroświat, do którego należał pan, siedzący z gitarą, dwoma świnkami morskimi i psem, który nie robił nic poza tym siedzeniem i zabawą ze zwierzakami, a i tak oczekiwał, ze ktoś mu sypnie grosza:).Był też śmieszny pan naganiacz, zachęcający grupki mężczyzn, do skorzystania z usług klubu nocnego, babinka sprzedająca robione na drutach buciki dla niemowląt, które tak nieszczęśliwie ustawiła, że nikt ich nawet nie zauważał oraz grupa młodych ludzi, którzy próbowali występów artystycznych ale kiepsko im to wychodziło;)
Słowem podsumowania: Budapeszt to piękne miasto, ale jak dla mnie trochę zbyt blade. Nocą robi piorunujące wrażenie, a w dzień jest już z tym gorzej. Taki na przykład Hotel Gellerta w dzień wydał mi się wręcz brzydki. Ścisłe centrum jest baaardzo snobistyczne. Niby wiem, że taki charakter ma każde centrum dużego miasta, ale gdzie indziej jakoś nie rzucało mi się to tak bardzo w oczy. Być może Budapeszt jest po prostu słabo utrzymany i stąd takie moje wrażenie.
Nie mam wątpliwości, że warto było odwiedzić to miasto ale dla mnie i tak najpiękniejszy pozostaje Gdańsk:)
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Dziękuję za plusa dla podroży do Castellammare del Golfo.
-
widzę ,że już tu buszowałem
-
Witam,
to moj pierwszy post na Kolumberze. Jestem z Wami od dosyc dawna, przymierzam sie aby dolozyc tez swoja relacje, ale jak na razie tylko czytalem i podziwialem.
Dwa razy udalo mi sie spedzic po pare dni w Budapeszcie. Dla osob wybierajacych sie tam polecam moj osobisty nr 1: w Budzie, czyli starej czesci Budapesztu, swego czasu wydrazono pod ziemia system tuneli. Obecnie zwiedzać go można w kilku punktach, z czego chyna najbardziej fascynujace jest o miejsce: www.labirintus.com/en
Posiada niesamowity klimat tajemnicy, grozy, i naprawde, jak pisza na swojej stronie, zasluguje na miano: One of the World's 7 Underground Wonders!
p.s. jest tam tez wydzielony specjalny fragment dla odwaznych: calkowcie bez swiatla. nie naleze do strachliwych, ale czulem sie tam mocno 'niepewnie' ;) -
dzięki, miło było przypomnieć sobie stolicę, ja byłam tam w 1984 r. i pamiętam, że miasto bardzo mi się podobało. Wrażenie na mnie zrobiły baszty rybackie, dworzec kolejowy, no i pierwszy raz w życiu jechałam metrem, wtedy z Węgier przywoziło się do kraju zielone mydełko Fa.
-
Tekst sie przyjemnie czyta. Ciekawa podroz! A co do zdjec, to napewno nikt nie ma nic przeciwko temu abys Ty na nich byla :-)
-
Z tymi zdjęciami to jest mały problem bo albo są kiepskie albo ja na nich jestem więc ogólnie kiepsko ;))
-
jest świetnie, ale powiem tak jak dino - zdjęcia, jeszcze więcej zdjęć:))
-
Świetny opis ;} dziękuje za odwiedziny ;} pozdrawiam
-
eszterebeszte :)
-
ciekawa relacja Aniu :) jeszcze nie miałam okazji być w tym rejonie, ale wszystko do nadrobienia. za to kuchnię węgierską i wino uwielbiam :)
-
milanello: tak jak pisalam, nie udało nam się dostać na zamek, bo akurat gdy do niego doszlismy był zamykany:( co do minaretu to oczywiście widziałam, zdjęcie posiadam ale fotograf ze mnie marny i niestety to"dzieło" nie nadaje się na kolumbera.
A Esztergom...szkoda w ogóle gadać.Potworny pech przesladował nas tamtego dnia, na który zaplanowane było to miasto.Po powrocie od razu sobie w googlach sprawdziłam co straciłam i cóż... szkoda, wielka szkoda. -
Akurat miałem sposobność przebywać w tych samych, i paru więcej, miejscach na Węgrzech w niedalekiej przeszłości. Jako miłośnik zamków szczególny nacisk położyłem na bliższe im właśnie przyjrzenie się. A te węgierskie, często ruiny, prezentują się nadzwyczaj pięknie. Budowano je najczęściej na szczytach wysokich pagórków, stąd dojrzeć można je już z daleka. Mnie szczególnie przypadł do gustu zamek w Boldogkovarlja z interesującym wypustem wybudowanym na jedej ze skał.
Eger sam w sobie jest piękny, a zważywszy na jego historię, wręcz przyciągający. Brakuje tu zdjęć jego największych atrakcji - zamku i minaretu. Odwiedziłem również i zakole Dunaju. Dla mnie najpiękniej zaprezentował się Esztergom, z ogromną bazyliką górującą nad Dunajem i widokiem na Sturovo, dawne Parkany - miejsce glorii Sobieskiego :) Miło powspominąć, dzięki Twojej relacji, odwiedzone miejsca. Czekam na Twoje spostrzeżenia odnośnie Budapesztu. -
Świetnie Aniu.....rozwijaj swoją podróż. Ja bardzo lubię podróżować tak jak Wy swoim samochodem. Daje mi to swobodę i zapewnia taki kawałeczek domu ze sobą....
Pisz więcej :)
No i zdjęcia.....chcę jeszcze! -
Aniu, z tymi, którzy mówią o Kolumberze jako serwisie wymagającym baaaardzo duuuuużo czasu ja się zgadzam. Fajnie, że dałaś nam możliwość popatrzenia na Węgry po Twojemu!
-
Aniu, wspaniale że to zrobiłaś! :) No, niestety, opisanie podróży itd zajmuje potwornie dużo czasu... z pewnością jest to i kwestia doświadczenia, ale to po prostu wymaga czasu. Za to potem - są plusiki:)
-
arnoldzie będzie wiecej ale nie spodziewałam się, że opisanie podróży i wklejenie kilku zdjęć zajmuje tyle czasu. a może to mój brak doświadczenia w tej materii tak to przedłuża? nie wiem, ale w kazdym razie proszę o troche cierpliwości:)
-
Aniu, podtrzymuję swoje wcześniej wyartykułowane stanowisko - czekam na więcej :-). I nie przejmuj się opinią Pana gruppo_kual. Każde forum ma swojego trolla;-), byłoby dziwne, gdyby akurat to takowego nie posiadało ;-))
-
slawannko: poprawiłam te Węgry na mapce, a bloga zmieniłam na album z opisami - chyba tak będzie lepiej
-
Ja też chętnie poznam ciąg dalszy :) Węgry, chyba ze względu na język, sprawiają na mnie wrażenie kraju nieco "egzotycznego", a jeśli wziąć pod uwagę jeszcze te urokliwe winnice....to już chce się jechać! No i niesamowicie schludnie i porządnie w tych uliczkach i na ryneczkach. Pozdrawiam serdecznie:)
-
Aniu, brawo! Też czekam na więcej! Jeśli mogę się do czegoś przyczepić (konstruktywnie!;) to:
- po pierwsze, radziłabym zamiast miejsce Węgry wstawić konkretne miasto, bo tak to mapka wariuje. Czyli, zacząć od Egeru, albo zacząć od granicy, albo nawet od Polski, ale od miasta, a nie od państwa.
- Po drugie, skoro to blog, to jeśli zmienisz datę na prawdziwą datę tej podróży, będzie super! Zrobi się bardziej realna:)
A mnie się już podoba:) -
Niecierpliwie czekam na zapowidziany ciąg dalszy i pozdrawiam :-)
R